Nie mamy już prawdziwych miast?

03 kwietnia 2018

Intensywnie zabudowywana przestrzeń urbanistyczna polskich miast staje się coraz mniej czytelna dla ich mieszkańców. Bałagan w naszych miastach jest wypadkową wielu błędów popełnianych często z premedytacją przez wszystkich współtworzących naszą przestrzeń. Winni są deweloperzy, władza ustawodawcza, władze samorządowe i sami mieszkańcy.

Z historii rozwoju polskich miast można wyróżnić dość wyraźnie pewne okresy, w których w różny sposób kształtował się nasz miejski krajobraz. Do czasów nowożytnych miasta zamknięte w murach musiały opierać się na jakiś sensownych planach, żeby było możliwe w nich w miarę normalne życie. Lokacje na prawie Magdeburskim, które dominowały na naszym terenie, solidnie uporządkowały wcześniejszą, przed lokacyjną chaotyczną zabudowę.

Począwszy od XIX wieku, gdy miasta pozbyły się obwarowań i zaczęły intensywnie powiększać swoją zagospodarowaną przestrzeń pilnowano, by ten rozwój był oparty na solidnych planach zagospodarowania. Warszawa, Łódź, Kraków, Poznań – każde z tych miast, pozostając pod innym zaborem, rozwijało się w podobny sposób. Kolejne kwartały kamienic (w większości czynszowych) wypełniały rozrastającą się siatkę ulic. Podobnie sprawy się miały w latach międzywojennych. Mimo zmiany uwarunkowań politycznych, Warszawa czy Kraków opracowały ambitne plany rozwoju, które zaprzepaścił kataklizm II Wojny Światowej.

Z perspektywy czasu można ocenić, że później było już tylko gorzej. Władze komunistyczne wcieliły idee Le Corbusiera na skalę niespotykaną nigdzie w świecie. Kilometry kwadratowe blokowisk unicestwiły życie miejskie i zawłaszczając przestrzeń miast, wywróciły do góry nogami setki lat doświadczeń w panowaniu miast. Udane realizacje urbanistyczne takie jak Nowa Huta, były wyjątkami, a nie regułą. Miasta i ich puste przestrzenie międzyblokowe były publiczne, co w tamtym systemie oznaczało niczyje. I w takiej sytuacji zastała nas wolność polityczno-gospodarcza.

Począwszy od lat 90 nastąpiła zupełna prywatyzacja przestrzeni, jakby w odreagowaniu na lata PRL, gdy ta przestrzeń najpierw została „zaśmiecona”, zniekształcona, przerysowana i ostatecznie porzucona. To, co my wszyscy zrobiliśmy z tą przestrzenią w ostatnich kilkunastu latach, jest prostym przedłużeniem minionych czasów, w których wydawać by się mogło, zepsuto już wszystko, co można było. A jednak narzędzia wolnego rynku wykorzystaliśmy w najgorszy możliwy sposób, przez co miastom takim jak Warszawa czy Kraków bliżej do Buenos Aires niż do Kopenhagi czy Kolonii. Zamiast umiejętnie przywracać naszym miastom cywilizowany charakter, zmarnowaliśmy szansę jaką dało nastanie nowych, lepszych czasów.

 

Treść znajduje się w archiwum

Możesz ją przeczytać kupując dostęp do naszego archiwum STANDARD.