Pochwała prostoty

14 lutego 2018

Po modzie na stylistykę postindustrialną zachłysnęliśmy się sielskością opuszczonych wiejskich zabudowań. Dla wpół zburzonej stodoły jesteśmy w stanie porzucić miasto i zrezygnować z posady. Jest więc w nas jeszcze odrobina romantyzmu.

Przez ostatnią dekadę architekci skupiali całą swoją uwagę na przestrzeniach poprodukcyjnych. Stare fabryki z czerwonej cegły, surowy beton, monstrualne przeszklenia przeplecione stalą pobudzały wyobraźnię projektantów. Postindustrialny budynek to temat wyjątkowo plastyczny i otwarty na indywidualną interpretację. Za jego wyjątkowością stoi historia miejsca, przeprowadzane w nim procesy, mające jasne odzwierciedlenie w unikatowym rysunku murów, wysokości pomieszczeń, elementach wyposażenia.

Choć w gustowaniu w loftowej stylistyce widzimy korzenie estetyczne, ma ono raczej podłoże społeczne – u źródła zjawiska stoją procesy gospodarcze.

Zachód Europy kulminację tego procesu ma dawno za sobą. Produkcja przemysłowa przeniosła się do nowej Unii i na Daleki Wschód. Przemiany gospodarcze ostatnich lat skutkują dużą liczbą nikomu nieprzydatnych budynków poprodukcyjnych, które albo są wyburzane, albo poddane przekształceniom, o ile posiadają jakąś wartość architektoniczną – twierdzi Anatol Kuczyński, architekt prowadzący Pracownię Projektową AA.

Moda na lofty wynika więc zatem m.in. z coraz większej dostępności tego rodzaju obiektów, niepowtarzalnego, często zabytkowego charakteru wielu z nich oraz ekscytującej możliwości przemiany – funkcji oraz estetyki. To ponadto próba pewnego rodzaju odświeżenia architektury, mimo iż bazujemy tu na zastanych formach.

Jesteśmy już chyba nieco znużeni architekturą „modową”, pozbawionym emocji minimalizmem współczesnych projektów – przyznaje architekt.

 

Treść znajduje się w archiwum

Możesz ją przeczytać kupując dostęp do naszego archiwum STANDARD.