Nie mamy polityki mieszkaniowej, nie mamy polityki przestrzennej, mamy natomiast chaos urbanistyczny i prawo silniejszego. W polskich miastach każdy buduje co chce i gdzie chce, wykorzystując ułomne prawo, brak planów lub ich kiepską jakość.
Mieszkalnictwo jest jedną z najbardziej zaniedbanych dziedzin w Polsce. Nie zaspokaja potrzeb społecznych, a warunki mieszkaniowe pozostają daleko w tyle do tych obserwowanych w krajach Europy Zachodniej. Deficyt mieszkań w stosunku do liczby gospodarstw domowych plasuje nasz kraj na jednym z ostatnich miejsc w Unii Europejskiej. Aktywne uczestnictwo samorządów w procesie kształtowania polityki mieszkaniowej jest wciąż czymś nieoczywistym. Równowaga między budownictwem społecznym a prywatnym nie istnieje i sektor mieszkaniowy jest kształtowany wyłącznie przez pieniądz. Kapitulacja władz samorządowych w tej kwestii jest powiązana z ogromnymi zaniedbaniami w dziedzinie kształtowania polityki miejskiej. Miasta w Polsce nie mają kontroli nad swoim stanem posiadania, nad swoją przestrzenią. Zamiast być o krok do przodu w stosunku do wciąż zmieniających się warunków, stoją w miejscu lub nieudolnie próbują nadrabiać stracony czas. Miasta w których wyłącznie deweloperzy decydują o tym co, gdzie, w jakiej formie i ilości powstaje, są zaprzeczeniem tego czym być powinny. Kształt przestrzeni miejskiej jest pochodną wieloletnich zaniedbań ze strony organów administracyjnych. Nierówny dostęp do zasobów mieszkaniowych jest zastępowany iluzją nieograniczonego dostępu dla wszystkich chętnych. Wszystko jest niby w jak najlepszym porządku. Przecież liczby są naprawdę imponujące.
W Unii Europejskiej, poza Warszawą, tylko w Londynie powstaje więcej nowych lokali mieszkalnych. W ostatnich latach w stolicy Polski buduje się średnio po 20 tys. mieszkań rocznie. Dekady zaniedbań w budownictwie mieszkaniowym skutkują ogromną presją na pozyskiwanie działek pod zabudowę. Głód mieszkaniowy wykorzystywany jest z wielką zręcznością przez deweloperów. Nieustający popyt zapewnia stabilne wysokie ceny sprzedaży i małe ryzyko inwestycyjne. Katalogi reklamowe wypełniają nowoczesne apartamentowce w zawsze zielonym otoczeniu. Każdy chce mieszkać w dobrej okolicy za niewielkie pieniądze. Więc każdemu wedle potrzeb sprzedaje się ułudę świetnie zaplanowanej, przyjaznej dla człowieka przestrzeni. Inwestycje liczone w tysiącach mają za zadanie zaspokajać ambicje każdego kto szuka swoich własnych metrów kwadratowych. Niestety ilość nie przechodzi ani w jakość ani w dostępność.
Reguły rynku w którym wyznacznikiem jest ilość PUM (powierzchni użytkowej mieszkaniowej) na metr kwadratowy, nigdy nie będą odpowiadały na rzeczywiste potrzeby mieszkańców i miasta. Zagęszczenie kosztem zieleni, infrastruktury i rozwój miasta według przypadku, a nie planu, generuje ogromne problemy w codziennym życiu. Brak poszanowania dla kultury planistycznej jest bezprecedensowy. Jeśli nic się w tym względzie nie zmieni to zepsujemy nasz krajobraz na zawsze. Miasta którym udaje się wygrać wyścig z czasem i przeprowadzić procedurę przygotowania i uchwalenia planu dla obszaru jeszcze nie zainwestowanego, popełniają niestety często błędy. Czy to przez pośpiech czy przez brak kompleksowej wizji można odnotować skłonność do tworzenia planów słabej jakości, których wytyczne nie kształtują odpowiednio przestrzenni. Zawsze lepszą sytuacją jest zły plan niż jego brak, jednak takie działania nie przybliżają nas w kierunku zaprowadzenia ładu i porządku w naszych miastach.
Treść znajduje się w archiwum
Możesz ją przeczytać kupując dostęp do naszego archiwum STANDARD.