Stan sieci dróg w Polsce zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Z historycznych opisów można wywnioskować, że problem ten był aktualny już w czasach Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Przez setki lat stan ten utrwalił się na tyle mocno w świadomości ludzi, że po dziś dzień nie tylko w Polsce, ale również w Niemczech czy Szwecji zwrot „polskie drogi” ma wydźwięk pejoratywny. Ostatnie lata przyniosły jednak w tym względzie znaczną poprawę, choć do końca realizacji ambitnych planów wciąż daleka droga.
Czytając najnowszy Globalny Raport Konkurencyjności ogłaszany co roku przez Ekspertów Światowego Forum Ekonomicznego można odnieść wrażenie, że pod względem infrastruktury drogowej w Polsce jest bardzo źle. Pozycja 76 w rankingu, sytuująca nasz kraj pomiędzy Armenią a Pakistanem może budzić niepokój. Co prawda w raporcie sprzed trzech lat Polska zajmowała odległą 124 pozycję, daleko za Burundi, Lesotho i Tanzanią, więc jest znacznie lepiej. Lepiej czyli jak?
Wyniki raportu można odczytywać na dwa różne sposoby w zależności od przyjętej percepcji. Tak znaczne przesunięcie w sławnym rankingu pozycji naszego kraju można uznać za sukces. Zwłaszcza w świecie polityki taki awanse robią wrażenie i są zawsze z premedytacją wykorzystywane zarówno przez obóz władzy jak i opozycję w walce o autorstwo sukcesu. Świat mediów równie łatwo podchwytuje temat i bez wchodzenia w szczegóły zachwala zauważalny postęp.
Biorąc pod uwagę fakt przesunięcia się do przodu o 48 miejsc w tak krótkim czasie, można mówić o sukcesie. Niewątpliwie takim sukcesem jest zapoczątkowanie dekadę temu programu budowy sieci dróg ekspresowych i autostrad, które przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej praktycznie nie istniały. Należy pamiętać, że do końca PRL jedynymi fragmentami dróg o parametrach autostrady były krótki odcinek między Mysłowicami a Krakowem oraz równie niewielki fragment łączący Szczecin z przejściem granicznym w Kołbaskowie. Zmiany ustrojowe rozpoczęły zupełną przemianę kraju, ale niestety sieć dróg praktycznie nie ulegała znaczącej poprawie przez wiele lat. Do roku 2004 powstawały w różnych częściach kraju sporadycznie niewielkie odcinki, nietworzące jednak żadnej spójnej sieci. Państwo miało inne priorytety i czekało na fundusze europejskie.
Rok 2004 nie okazał się wcale takim przełomem na jaki liczono. Czesi, Węgrzy czy Słowacy stworzyli długofalowe programy rozbudowy dróg szybkiego ruchu, natomiast nad Wisłą dały znać o sobie indolencja, niemoc i brak konsekwencji. Barierą w rozwoju infrastruktury drogowej mogą być nie tylko niewystarczające fundusze, ale w równym stopniu brak jasno sprecyzowanego planu, który powinno się konsekwentnie realizować krok po kroku. Po dziś dzień aktualne jest pytanie, co zdołano by wybudować do roku 2016, gdyby nie bodziec związany z organizacją Euro 2012. Chociaż czas pokazał, że nawet nieprzekraczalna cezura czasowa, którą sobie wtedy wyznaczono, nie musi się przyczynić do pozytywnego zakończenia zaplanowanych inwestycji. Przecież parę miesięcy temu oddano do użytku ostatni fragment autostrady A4, którym mieli się przemieszczać kibice piłkarscy między Polską a Ukrainą…
Treść znajduje się w archiwum
Możesz ją przeczytać kupując dostęp do naszego archiwum STANDARD.